Forum Lucid Forum
Świadome Śnienie i OOBE
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Recenzje

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lucid Forum Strona Główna -> ja właśnie to / muzyka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sebe
lucid dreamer


Dołączył: 28 Gru 2006
Posty: 707
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:16, 25 Paź 2008    Temat postu: Recenzje

Ńje ma.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sebe dnia Sob 18:35, 21 Lis 2009, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ramiel
Moderator Snów


Dołączył: 21 Sty 2007
Posty: 1910
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 17:25, 27 Paź 2008    Temat postu: Re: Recenzje

Sebe napisał:
Tym, którzy w hard-rocku szukają arcygłębokich tekstów dziękujemy

Led Zeppelin napisał:
Babe, baby, baby, Im gonna leave you.
I said baby, you know Im gonna leave you.

ZZ Top napisał:
I was feelin' so fine
And things were lookin' better
My baby said maybe
And I said I'd let her


NO JAK TO?!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ramiel
Moderator Snów


Dołączył: 21 Sty 2007
Posty: 1910
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 1:27, 09 Lis 2008    Temat postu:

Dawno temu, gdy po ziemi stąpały jeszcze dinozaury, a ramiel co wieczór bił pokłony przed zmęczoną życiem kasetą Conspiracy of One, było sobie takie radio, co na imię miało Ulicznik. Było ono nastawione mocno na muzykę punkową, SKA, reggae, oi, etc. Jednak był tam taki niepozorny prezenter, znany jako Pielgrzym. Ksywkę miał zapewne nieprzypadkową, bo w zalewającym go ze wszystkich stron oceanie wyżej wymienionych stylów muzycznych, chciał przekazać słuchaczom, że muzyka to pojęcie bardzo szerokie. Ja, jak już wspominałem, byłem młody i głupi - za jedyną słuszną muzykę uważałem surowe odmiany rocka z wyrazistymi riffami i wokalem, żeby sobie umilić np. sprzątanie pokoju. Aż kiedyś trafiłem na audycję Pielgrzyma, bodajże zatytułowaną "Dookoła świata". Tydzień po tygodniu coraz bardziej zagłębiałem się we wszelaki folk, progresywę (takie zespoły jak Quidam, Riverside czy Oceansize to właśnie tam usłyszałem po raz pierwszy), ale największym krokiem naprzód było przekonanie się do muzyki elektronicznej, a to przede wszystkim za sprawą francuskiego duetu, zwanego M83.
Gdy teraz, z perspektywy czasu, po n-krotnym poszerzeniu horyzontów i przetrawieniu k zespołów, spoglądam na album zatytułowany "Before The Dawn Heals Us", ciężko mi uwierzyć, że byłem tak zachwycony. Muzyka prymitywna, zgrzytająca tu i ówdzie, sporo utworów zupełnie bez sensu i na siłę... Jednak coś w tym siedziało i siedzi nadal, że wciąż mam sentyment do tej płytki. Dlatego też kiedy zobaczyłem, że M83 wypuściło na rynek nowe dziecko, bardzo się zainteresowałem.

- SATURDAYS = YOUTH







Gatunek: Shoegaze / elektronika / post-whatever
Długość: 1:02
Ilość utworów: 11

Zabierając się do słuchania, byłem pełen obaw. W sumie ta formacja otoczkę świętości dla mnie straciła już jakiś czas temu, ale mimo wszystko nie chciałem, żeby się zeszmacili. No ale do rzeczy.

Album zaczyna się bardzo przyjemnie. Dostajemy dojrzałą, profesjonalnie zaprojektowaną i brzmiącą kompozycję już-nie-tak-kiczowatych-jak-to-bywało synthów i padów z ciepłym pianinem. Nieskomplikowane, mające za zadanie wprowadzić w klimat pozostałych utworów. Po pewnym czasie dołącza przepuszczony przez charakterystyczne dla M83 efekty riff na ludzki głos i zatapiamy się do końca. Gdzieniegdzie błąka się przesterowana gitara na odwróconym biegu.
Utwór drugi to - z tego co zauważyłem - sztandar S=Y, pod tytułem "Kim & Jessie". Nieskomplikowana melodia, opierająca się głównie na linii basowej, z silną ekspozycją wokalu. Wpada w ucho, a post-rockowe wstawki wsunięte pomiędzy syntetyczne motywy, dodają pewnego smaczku. Jak dla mnie - można spokojnie słać na listy przebojów, w Trójce mogłoby zrobić karierę.
Na pozycji trzeciej jest "Skin of the Night" - zaczyna się pojedynczym dźwiękiem, który - dam sobie głowę uciąć - znam z jakiegoś innego, znanego utworu. Tutaj mamy balladkę z żeńskim (to obróbka, tak naprawdę śpiewa facet) wokalem, smażoną na charakterystycznych dla popu lat osiemdziesiątych beatach.
Czas na zmianę klimatu - "Graveyard Girl". Prosimy nie regulować odbiorników, to nie equalizer się spieprzył, tylko ten utwór brzmi jak zza ściany. Właściwie nic ciekawego, trochę electro-rockowy utwór, ani nie uspokajający, ani nie porywający. Niemniej, podręcznikowo shoegaze'owa gitara może liczyć na kiwnięcie uznania od każdego konesera.
"Couleurs" to chyba najbardziej M83'owy utwór z całego wydawnictwa. BARDZO w klasycznym stylu starych, dobrych pozycji Jarre'a. Atmosfera narasta od pierwszych dźwięków syntetycznego basu typu saw, dokładając coś nowego niemalże z każdym taktem. Mocne, porywające, bardzo smaczne. Na tym utworze świetnie widać, jak wielką ewolucję przeszło M83 od czasu poprzednich albumów. Zdecydowanie jeden z najwspanialszych utworów, które możemy znaleźć na S=Y.
Pora na mojego faworyta - "Up!". Wspaniały wokal, bardzo "dreamy" i miękki jako te chmurki na niebie. Kołyszący bas, rozrzedzona sekcja rytmiczna na starannie dobranych samplach, oniryczne dźwięki w tle... naprawdę piękne to wszystko ; )
"We Own the Sky" to znowu powrót do klasycznej twórczości. Ach, te zgrzytliwe synthy, tak amatorsko brzmiące, że aż wspaniałe. Pomimo, że to jedna ze słabszych pozycji na płycie, fajnie, że znalazł się jeden utwór przypominający, że to ciągle M83.
"Highway of Endless Dreams" - tytuł na miarę Comy (ohai, Qcyk :P ), ale sam kawałek co najmniej wart uwagi. Trąci postem, kompozycja stawia przede wszystkim na główny gitarowy riff. Troche minimalistycznie, ale ja tam lubię takie brzmienia. Linia basu, gdy podkręcimy subwoofer, może nam zrobić delikatny mindfuck, ale nie aż taki, jak np. na "Beside You In Time" Nine Inch Nails.
"Too Late" mogłoby z powodzeniem uchodzić za utwór świętej pamięci Richarda Wrighta. Bardzo charakterystyczny układ melodyczny na pianinie, z odpowiednio wypieszczonym brzmieniem. U kogoś, kto kocha muzykę Wrighta, może wywołać motylki w brzuchu. Nostalgicznie.
Znów wracamy do brzmień przyprószonych gitarą. "Dark Moves of Love" to coś, co mógłbym przyrównać do twórczości Mogwai, gdyby nie te charakterystyczne tylko dla M83 wokale i perkusja. Krótkie (3 minuty z haczkiem), a treściwe.
Pora kończyć, bo z finalnych nut "Dark Moves of Love" powoli wyłania się ostatnia pozycja S=Y, czyli "Midnight Souls Still Remain". To już nie shoegaze, to już nawet nie ambient, to już soundscapes pełną gębą. Tym dziesięciominutowym, minimalistycznym utworkiem, M83 mówi nam "dobranoc". Tutaj wypada mieć dobry, niekompresowany format, bo całość jest mocno wielopłaszczyznowa i - niestety - w mp3 brzmi cokolwiek płasko, a dla typowego audiofila te zlewające się, wypieszczone do granic możliwości dźwięki mogą być nie lada ucztą...

No i tyle, jeśli chodzi o zawartość Saturdays = Youth. Zdecydowanym plusem tego wydawnictwa jest ogromna droga, którą Anthony Gonzalez i Nicolas Fromageau (kapitalne nazwisko BTW) przeszli od czasu debiutu, a nawet poprzednich albumów, jednocześnie zachowując swój odrębny styl, bez usilnych prób przypodobania się większej ilości potencjalnych fanów (co IMHO jesn największym problemem współczesnych artystów - vide Sigur Rós). Na plus też policzyć trzeba aż bijącą z wszystkiego emocjonalność - widać, że ta płyta nie była robiona z myślą o jak największym nakładzie, ale z sercem i czystą radością z tworzenia muzyki.
Minusy, rzecz jasna, też są. Jednym z nich jest to, że... nie jest to muzyka dla każdego*, sporo ludzi uzna ją za nudną i niewartą uwagi. Po drugie, ta płyta nie należy do typu, które słucha się w nieskończoność. Pomimo, że nie ma tutaj złych utworów, ciężko też znaleźć taki, który specjalnie wybijałby się ponad resztę. Chociaż z drugiej strony sam mam takie albumy, gdzie poszczególne utwory nie wyróżniają się niczym specjalnym, a całość co chwilę woła, żeby znów wrzucić ją na listę.

Ocena końcowa: 8 + znaczek jakości

____________________________
*ale czy to taki minus, to można polemizować...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ramiel dnia Nie 12:16, 09 Lis 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sebe
lucid dreamer


Dołączył: 28 Gru 2006
Posty: 707
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 18:29, 28 Lis 2008    Temat postu:

Ńje ma.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sebe dnia Sob 18:35, 21 Lis 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ramiel
Moderator Snów


Dołączył: 21 Sty 2007
Posty: 1910
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 11:45, 31 Gru 2008    Temat postu:

Dawno nic nie recenzowałem, a że wpadła mi w łapy bardzo porządna płytka, to parę słów Wam o niej napiszę.

Godspeed You! Black Emperor - F#A#∞



Styl: ambient / experimental
Czas trwania: 1:03
Utwory:
1. Providence (28:57)
2. The Dead Flag Blues (16:27)
3. East Hastings (17:58)

Godspeed You! Black Emperor to jedna z najważniejszych formacji na kanadyjskiej scenie muzycznej. Charakteryzuje się bardzo długimi, multiinstrumentalnymi kompozycjami. W skład zespołu wchodzą trzy gitary, wiolonczela, skrzypce, gitara basowa i dwie perkusje + dodatkowo w wielu utworach pojawiają się gościnnie inne instrumenty, jak dudy czy ksylofony. Średnia długość pojedynczego utworu to około 20 minut.

F#A#∞ dosyć wyraźnie różni się od najsłynniejszego albumu GY!BE - Yanqui U.X.O. Zamiast mocnych, rytmicznych kompozycji rockowych, tym razem zespół prezentuje muzykę w klimacie swojego pobocznego projektu - A Silver Mt. Zion, tj. posępny, apokaliptyczny ambient. Specyficzna atmosfera, zawarta w tych trzech utworach, przywodzi na myśl świat po nuklearnej zagładzie. Na samym początku Providence padają słowa przypominające scenę z filmu:
Cytat:
d’you think the end of the world is coming?
the preacher man says it’s the end of time...he says that america’s rivers are going dry. the interest is up, the stock market’s down. you guys have to be careful walking around here this late at night...this...this is the perfect place to get jumped.
but d’you think the end of the world is coming?
no. so says the preacher man but...i don’t go by what he says.

Parę słów odnośnie strony technicznej - instrumenty grają zgodnie, symfonicznie, uzupełniając się brzmieniowo. Brak tu solówek na jakimkolwiek instrumencie, muzyka leje się ciurkiem. Wokalu nie ma, jest tylko parę słów mówionych i trochę zabawy ludzkim głosem. O dziwo, nie ma przesady, jeśli chodzi o efektowanie dźwięku. Instrumenty brzmią naturalnie, bez żadnych wydziwień. Gitary przeważnie trzymają styl post-rockowy, ciągnąc brzmienie na nieustannym mechanicznym tremolo.
Jedyną chyba wadą jest cisza, której jest trochę za dużo. Bywa, że w środku utworu znajdzie się aż minuta niepotrzebnej przerwy.

Generalnie zaliczam do pozycji obowiązkowych. I to nie dlatego, że F#A#∞ jest super-hiper-ultra-genialne, a raczej z racji swojej nieszablonowości. Jeśli lubisz poszerzać swoje horyzonty, zaprawdę powiadam ci - posłuchaj. Szczególnie polecam Yeldowi, który - o ile dobrze się orientuję - gustuje zarówno w muzyce ambientowej, jak i w klimatach post-apokaliptycznych.

Ocena: 7 oraz, standardowo dla "polecanych gorąco", ramielowy znaczek jakości


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ramiel dnia Śro 11:46, 31 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sebe
lucid dreamer


Dołączył: 28 Gru 2006
Posty: 707
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 22:03, 02 Sty 2009    Temat postu:

Ńje ma.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sebe dnia Sob 18:34, 21 Lis 2009, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ramiel
Moderator Snów


Dołączył: 21 Sty 2007
Posty: 1910
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 20:14, 16 Maj 2009    Temat postu:

No i jest. Długo oczekiwany przez wielu fanów album w końcu ujrzał światło dzienne, a z racji, że – jakby nie patrzeć – jest to jeden z bardziej liczących się polskich zespołów na międzynarodowym rynku muzycznym, warto poświęcić mu chwilę uwagi, a i parę słów na jego temat skrobnąć można.

Wraz z albumem pod tytułem Rapid Eye Movement, Riverside zakończyło pierwszy okres swojej twórczości – Reality Dream Trilogy. Oniryczna tematyka poszła w odstawkę i możnaby się spodziewać, że i muzycznie zespół wkroczy na zupełnie nową ścieżkę. Życzenia nieco pobożne i niestety (a może i stety) niespełnione, ale nie uprzedzajmy faktów.

Na początek może kilka słów na temat tak zwany ogólny. Zacząć wypadałoby od tego, że mastering uległ pewnej ewolucji i stoi na wyższym poziomie, niż w poprzednich albumach. Znacznie lepiej rozwiązane zostały kwestie przenikania się instrumentów, niedoskonałości w zgraniu muzyków są totalnie wymazane (co z drugiej strony odbiera muzyce nieco autentyczności, ale cóż, albo rybki albo akwarium). Ruszyło do przodu - na Boga, nareszcie! - nieco instrumentarium, gitarzysta najwyraźniej odkrył, że efekty gitarowe mają takie bajeranckie pokrętełka, które potrafią wpływać na brzmienie instrumentu. Poza tym miejscami pojawia się szczypta elektroniki, a w jednym utworze nawet sekcja dęta! Szkoda tylko, że te zmiany są tak bardzo nieśmiałe…

Zanim przejdę do pojedynczych utworów, chciałbym jeszcze zauważyć, że Riverside coraz bardziej oddalają się od neo-progu, a kierują się w stronę heavy- i avant-metalu w stylu Tool’a. A szkoda, bo mimo wszystko zespół robił muzykę SWOJĄ, a takie żerowanie na czyimś stylu jest po prostu niefajne…
No, a teraz czas na najważniejsze, czyli utwory:

01. Hyperactive – ładne wejście, kojarzące się trochę z Acronym Love z EPki Voices in my Head. Jak się można po Riverach spodziewać, spokój nie trwa długo i po chwili atakuje nas mocny, dynamiczny riff na solidnym basie. Tutaj pojawia się pierwszy symptom toolowości. Po pierwsze – wokal Dudy, który stara się operować głosem tak, jak wokalista wspomnianego zespołu. Wychodzi mu zaskakująco dobrze, choć nasuwa się pytanie „po co?”. Ale cóż, może innym to będzie odpowiadać, ja za Toolem nie przepadam, toteż nie jara mnie ten motyw. Hyperactive odznacza się jedną mocną zaletą i jedną mocną wadą. Zaletą jest pojawienie się fajnych phaserów w późniejszej części utworu, wadą zaś koszmarny jęk wokalisty w 2:28 – jak oni pozwolili, żeby się to znalazło na płycie, nie wiem...

02. Driven to Destruction – utwór rozpoczyna się prostą zagrywką na delayowanym basie, który, uzupełniony o resztę instrumentów, przywodzi nieco na myśl kompozycje Deep Purple. Chwilę później mamy wśliźnięcie się długich przesterowanych nut, dobrze znanych z wcześniejszej twórczości Riverside i solówka w dobrym, starym, oklepanym stylu. Wraz z tym utworem pojawił się pewien niepokój, bo powiela on schemat poprzedniego utworu – wokal włącza się wtedy, kiedy cichną instrumenty, a te innowacje, które już się pojawiły, w formie niezmienionej przewijają się i tu. No i pojawia się coś, czego miałem nadzieję już w twórczości Riverside nie usłyszeć – owo bezsensowne, idiotyczne „GŁO”, które Duda wsadza tam, gdzie czegoś mu brakuje. Dobre jest narastanie atmosfery w 2/3 utworu, wywołane serią synthów, ale niestety burzy ją taki z rzyci wzięty krzyk, który wyprowadza muzykę z powrotem w partię metalową. Plusik leci za tę odrobinkę elektroniki, która przyprawia nieco tę pozbawioną zróżnicowanych instrumentów muzykę. Ogólnie rzecz biorąc utwór ze zmarnowanym potencjałem. Byłby znacznie lepszy, gdyby dokładniej go przemyślano.

03. Egoist Hedonist – NO, nareszcie coś w rodzaju powiewu świeżości. Otóż w tym kawałku dostajemy szczyptę trance’u. Pulsujący bas w pierwszej części, narzucający swoją rytmikę całemu utworowi, uginający się tu i ówdzie pod toolowymi riffami. Ale kiedy pierwszy raz usłyszałem ten utwór, nie wierzyłem własnym uszom – Riverside wykorzystało w swoim utworze sekcję dętą. Tak, tak, to nie żart, na dodatek motyw grany przez tę sekcję nieco przypomina melodię z Mission Impossible. Następnie przychodzi pora na nieco elektronicznego basu, powoli rozpuszczającego się w homogenicznym gitarowym szumie, co prowadzi nas do najlepszej – końcowej – części utworu, wysyconej trance’owym plumkaniem.

04. Left Out – Czekałem na to. Na smuta. Na samym początku, kiedy leciały pierwsze nuty i wokalne kiełbaski Dudy, wywiesiłem jęzor z niesmakiem i stwierdziłem, że zmarnowali kolejne parę minut płyty na balladkę, która ani za serce nie łapie, ani nie wywołuje bujania, poza tym kompozycja przypominała Before, które do najlepszych utworów Riverside nie należy. Na szczęście moje pochopne stwierdzenie było prawdziwe tylko po części. W pewnym momencie utwór przechodzi subtelną, choć znaczną metamorfozę w mocno ambientowe, wielowarstwowe arcydzieło. I tak z mdłego pipczenia zrobił się prawdopodobnie najlepszy utwór na ADHD. Dodatkowym, szokującym atutem jest pojawienie się organów Hammonda, tak więc naprawdę jest czego posłuchać.

05. Hybrid Times – początek końca albumu bierze nas z powrotem w klimaty muzyki progresywnej poprzez miękki, fortepianowy pasaż, szkoda tylko, że tak krótki. Pierwsza solówka niezła, tyle że poprzedzona kretyńskim okrzykiem „go go go”, który osobiście skwitowałem facepalmem. Śmieszne jest to, że wokal czasami wpada w akcent, który trąci nieco... cockneyem. We fragmentach wokalnych ogólnie bardzo przypomina mi któryś z wcześniejszych utworów zespołu, ale nie chce mi się teraz szukać, który to. ALE! I tutaj w połowie dziewiątej minuty kopara mi opadła nad ostatnią częścią utworu. Wspaniały, kwaskowaty psybient, z niebywałym smakiem zamykający album i otwierający wielce obiecującą furtkę dla przyszłej twórczości.

Co na podsumowanie? Album na pewno wprowadza zmiany, chociaż bardziej potencjalnie niż realnie, dlatego już teraz czekam na kolejną płytę, która pokaże naprawdę, czy zespół ma możliwości przeskoczyć tę poprzeczkę, którą przed sobą nieśmiało postawił. Ruch w przód jest i to w zaskakująco dobrym kierunku, jednak nierówność – i to nie tyle między utworami, co WEWNĄTRZ utworów, nie pozwala mi zaliczyć tego albumu do wybitnych. Po dwukrotnym przesłuchaniu daję temu ocenę taką, a nie inną, z pełną świadomością, że z perspektywy czasu wartość ta może powędrować zarówno w górę, jak i w dół. Panie i panowie:

7/10


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lucid Forum Strona Główna -> ja właśnie to / muzyka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin